poniedziałek, 28 lipca 2014

Pierwszy. "Virtus"




- Devinne Black – usłyszałam swoje imię i nazwisko. Wstałam ze swojego miejsca, z sektora trzeciego i wyszłam z rzędu.
Wszystkie twarze zgromadzonych skupiły się teraz na mnie. Virtus po brzegi wypełniony był ludźmi, którzy oczekiwali kolejno wywołania swego imienia. Kiedyś mówiłabym na to „wielki, biały stadion”, ale dzisiaj już nikt nie chce przyjmować nazw z przeszłości.
Po wojnie półkul wybuchła wielka epidemia Czystki. Ludzie wpadali w szał i rozpacz. Często ich czyny były wręcz niehumanitarne, chociaż dalej zwali się „ludźmi”. Nie wolno nam było rozmawiać o tamtych czasach, o tym, co się działo przed powstaniem Irzis. Wiadome było to, iż zaraza nie została nazwana przypadkiem. Określamy ją tym mianem, dlatego, iż szaleńcy stratowali siebie nawzajem, niszcząc przy tym całą planetę, czyszcząc ją doszczętnie. Ziemia już nie była matką, nie wydawała swych plonów, ona nie istniała. Przynajmniej nie ta, którą pamiętają moi rodzice.
Kiedy dotarłam po schodach do niższego poziomu, stanęłam na podeście, który niczym winda wwiózł mnie pod Trybunał. Trzy wielkie, drewniane siedziska z bliska wydawały się być znacznie większe, aniżeli można było to zaobserwować, spoglądając z góry, z trybun.
Środkowy Tron przeznaczony był dla Konsula – najważniejszej osobistości w Irzis. Obok niego zasiadywała Trindetka – kobieta, która miała zadania zbliżone do ówczesnej sekretarki, a po prawicy zastępca Konsula. To była nasza najwyższa władza.
- Połóż dłoń na Paladium – zażądał damski głos. Obok mojej prawej ręki wyrósł ni stąd, ni zowąd mały, biały komputerek, tak bardzo przypominający tablet na statywie.
Dopiero teraz zauważyłam, że jedynymi kolorowymi szczegółami na sali są kolory skóry ludzi. Mimo wszystko, widać było tylko twarze i dłonie, resztę przykrywał biały, dopasowany kombinezon ochronny.
Irzis to olbrzymie miasto, które otoczone zostało ogromnym murem, aby chronić społeczeństwo. Istnieje już ponad dziesięć lat. Założył je Konsul, gdy zaczął zauważać do jakich niepożądanych skutków dochodzi podczas trwania Czystki. Szybko zyskał swoich zwolenników i wraz z ich pomocą jego plany stały się rzeczywistością. Dzięki temu miejscu zostało ocalone życie prawie piętnastu tysięcy ludzi. Właśnie tyle nas tu było tego dnia w Virtus. No, prawie tyle, reszta ludności stała na straży miasta.
Stąd nie ma możliwości ucieczki, zresztą na zewnątrz i tak jest niebezpiecznie. Nad miastem rozpościera się siatka, która jest pod stałym, silnym napięciem. Uniemożliwia ona wyjście jak i przybycie niepożądanych gości. Mury mają kilometry długości i ponad trzy kilometry wysokości, nie wspominając o swej grubości. Są jedynie dwa, pilnie strzeżone miejsca wyjścia. Prędzej ktoś zginie niż opuści terytorium Irzis.
Dwa lata temu Konsul zaczął bawić się w grupowanie ludzi. Podzielił nas tak, by każdy otrzymał godny swego życia rejon. Bał się ponownego wystąpienia zarazy. Został utworzone trzy rasy, zależnie od predyspozycji do choroby. Jak dla mnie, cała ta choroba była wymysłem, chociaż niewiele pamiętam z wydarzeń przed dziesięcioma laty.
Irzis to rasa najczystsza, od niej wzięła się nazwa miasta. Tacy ludzie, ani żadna osoba z ich bliskich nie miała styczności z zarazą. Byli wolni od tego wszystkiego, od odpowiedzialności za czyny swoich rodzin, dzieci. Mieszkali oni najbliżej Virtus i mieli największe przywileje. Otrzymywali specjalne serum wzmacniające, dzięki któremu zyskali siłę, mądrość oraz nadzwyczajne moce, niczym wyjęte z książek fantasy.
Drugi rodzaj nazywał się Emenis, czyli półkrwiści, półczyści, półskażeni. Dla nich przeznaczone serum było w niewielkiej ilości, by nie ulepszać ich zdolności. Zawsze przecież mogli tę chorobę znowu przywlec. Mieszkali w środkowym okręgu i swoimi domami opasali mieszkania Irzijczyków. Zazwyczaj do tej grupy trafiało najwięcej mieszkańców miasta, przy których został jeden bądź maksymalnie dwoje z członków rodziny (najbliższej, typu matka, ojciec, brat, siostra – przyp. autorki).
Istniała jeszcze trzecia rasa. Nilubis to osoby skażone. Najbardziej narażone na chorobę. Na szczęście nikt do niej nie trafił. W Irzis nie istniała żadna sierota, czy też ktoś, kto nie posiadał już nikogo bliskiego. Takie osoby zajmowałyby trzeci krąg w mieście, najbliżej Muru. Zapewne byłyby poniewierane i lekceważone i oczywiście, nie mogłyby liczyć na serum.
Dzisiaj, po dwóch latach od poprzedniego zebrania, do podziału przystępowali kolejni ludzie. Była to mniejsza grupa niż wtedy, bo zawierała jedynie młodzież i dzieci do piątego roku życia. Gdybym była wtedy starsza o parę miesięcy, dzisiaj nie musiałabym się martwić przydziałem. W dniu dzisiejszym miałam dziewiętnaście lat i jak na mój wiek przystało zostałam najstarszą ze wszystkich młodzików.
Położyłam prawą dłoń na Paladium. Komputerek dokładnie ją zeskanował. Dzisiaj przystępowałam do tego „badania” jako pierwsza. Taki ot, przywilej starszyzny.
- A więc, Devinne – zaczął Konsul, gdy przed jego twarzą jakby z niczego wyświetlił się wiszący w powietrzu, półprzezroczysty ekran – Od dzisiaj nazywasz się DEV 505. - powiedział. Nie zdziwił mnie fakt, iż zamienione zostało moje imię, które tak uwielbiałam, gdyż było jedyne w Irzis, na jakiś skrót i numer, aby „łatwiej rozpoznać osobnika”. Plakietkę ze swoją nową nazwą musimy nosić na sercu, czyli na lewej piersi. Pod nią znajduje się kod do specjalnego czytnika danych. W ten sposób strażnicy szybko dowiadywali się najpotrzebniejszych danych o człowieku.
Tutaj nic nie można było zataić.
- Zamieszkasz w kręgu.. - nastała cisza. Konsul zmarszczył brwi.
Przyglądał się czemuś z zaciekawieniem i przejęciem w wielkim skupieniu. Podrapał się po nieogolonej brodzie i w ciszy czytał wypisane na ekranie rzeczy.
Nie musiałam martwić się o przydział. Mieszkałam ze swoją całą rodziną. Ja, mój brat Caleb, a także Evie i Rayan – nasi kochani rodzice. Byli oni Irzijczykami, dlatego mogliśmy być spokojni, że dalej z młodym będziemy zamieszkiwać krąg pierwszy.
- Trzecim – na te słowa ugięły się pode mną kolana. Głos Konsula przeszywał mnie od środka. Po twarzy spłynęła jedna łza, którą szybko wytarłam dłonią.
- Jak to? - zapytałam, a kątem oka ujrzała zbliżających się do mnie strażników.
Miałam tak po prostu zostawić rodzinę, rzucić to wszystko i odejść w tamto miejsce? Najbardziej samotne i oddalone od centrum, aby przybywać tu raz do roku?! Nie tak widziała mi się moja przyszłość. Gwiazdy muszą się mylić. To jakieś złe fatum, koszmar.
- Jesteś adoptowaną córką państwa Blacków – powiedziała Tridentka. - Nie martw się strażnicy zaraz cię odseparują. Będziesz mogła dalej oglądać obrady, na telebimie na niższym poziomie – mówiąc to, czułam jakby wbija w moje ciało kolejne ostrza. A więc to tak? Jestem gorszą wersją ich samych? - Dla ciemnokrwistych przygotowana jest oddzielna tercja.
- Jesteście chorzy – krzyknęłam, gdy dwoje strażników złapało mnie za ramiona, które bardzo mocno ścisnęli. Powoli odciągali mnie z głównego podestu, na co ja strasznie się wiłam i szarpałam. Nie mogłam dać sobą tak pomiatać. - Tyle lat żyłam obok was, a teraz wyrzucacie mnie jak śmiecia?! - to były moje ostatnie słowa, które rozbrzmiały w Virtus.
Ubrani w biało-granatowe kombinezony mężczyźni siłą wepchnęli mnie przez drzwi, które mieściły się obok obok podnośnika na podest. Mimo przepychanek, nie mogłam poradzić sobie z takim naciskiem, jaki na mnie łożyli. Wejście za nami automatycznie się zatrzasnęło. Prowadzili mnie przez jasny, bladoróżowy korytarz, aby na samym końcu po prostu wrzucić mnie do jakiejś komory. Sami natomiast zostali i pilnowali, abym nie wyszła.
Szklane, dźwiękoszczelne drzwi były nie do zdarcia. Bicie, walenie, nic nie pomagało. Po kilku minutach, wycieńczona odwróciłam się w stronę pomieszczenia. Wyglądało niczym olbrzymi salon. Na jednej ze ścian rzucany był obraz z projektora, który na żywo dostarczał widoku z Virtus. Przypominało to wszystko salę kinową, z tym, że było tu za jasno, o wiele za jasno. Tak jak w kinie znajdowały się też fotele. Opadałam na jeden z nich w pierwszym rzędzie, na co automatycznie włączył się dźwięk.
- Dziękuję Dev 505, że wreszcie przestałaś się wygłupiać i niepotrzebnie krzyczeć – usłyszałam znajomy głos. Twarz Konsula patrzyła się dosłownie w moje oczy, zdałam sobie sprawę, że musiała być tutaj zamontowana kamera z mikrofonem. - Ten dzień zaczął się szczególnie niemiłym incydentem i, niestety, przejdzie do historii jako nasza porażka, bowiem dopuściliśmy, aby nieczysta żyła pośród nas – wykrzyknął, a jego słowa były niczym siarczysty policzek. - Kto wie, ilu jeszcze takich podludzi żyje pośród nas?
- Sukinkot – mruknęłam pod nosem.
- Mimo to, musimy przejść dalej, nie mamy wieczności, a nieczystych trzeba wyprowadzić poza nasze kręgi! - wciąż ten sam wyraz jego twarzy, wciąż ten sam ton głosu – urażone, a jednocześnie pewny siebie, władczy.
Miał koło czterdziestki. Nigdy nie poznałam jego imienia, praktycznie nikt nic o nim nie wiedział. Konsul był głową naszego ogromnego miasta, ufaliśmy mu, ale czy to było właściwie? Zakola i siwe włosy mogły być przyczyną stresu, bądź starości. Mimo to, facet w jego wieku nie powinien mieć aż tak dotkliwych objawów wpływu czasu na jego wygląd. Chyba, że tak naprawdę podał nam fałszywe informacje na swój temat. Miałam mętlik w głowie. Już niczego nie wiedziałam. Siwa, kozia bródka i delikatny, ni to dziewiczy wąsik, nie były atrybutami władcy. Wręcz ośmieszały jego wizerunek, a mimo to, tak wiele osób go chlubiło, wynosiło na wyżyny, wychwalało w niebiosa. Dlaczego?
- Mirabela Laskowsky – usłyszałam głos Trindetki, który wywoływał kolejną osobę. Zastygłam, kiedy usłyszałam, że to moja przyjaciółka.
- Od teraz MiL 104 – powiedział mężczyzna, a sekundę później dodał: - Obwód pierwszy, gratuluję. - z jednej strony zrobiło mi się smutno, że nie będzie jej obok mnie, z drugiej wiedziałam, że tak będzie dla niej najlepiej.
Devinne jesteś taką egoistką! Nie możesz wciąż patrzeć na swoje potrzeby i wygody, nie jesteś tutaj najważniejsza, skarciłam się w myślach. Nie chciałam mimo to zostać sama. Już ta izolacja mnie przerastała.
Ze znudzeniem wpatrywałam się w ekran. Wreszcie przyszedł czas na osiemnastolatków. Czterdziestą siódmą osobą, jakieś dwie godziny trwania zebrania później, był chłopak znany mi jedynie z widzenia. Jego błękitne tęczówki hipnotyzowały spojrzeniem. Stukałam palcem wskazującym o oparcie fotela, nie mogąc doczekać się interesujących mnie rzeczy.
- A więc, Mattew Crofodzie, jesteś MCR 505 – kiedy usłyszałam liczby moje serce zabiło mocniej. W głębi duszy wiedziałam, że te numery muszą coś znaczyć. Nikt prócz mnie nie dostał tego samego. Irzijczycy otrzymywali numery w zakresie 0-480, a Emenis pomiędzy sześćset a dziewięćset. Mój przedział był zamknięty, co oznaczało.. - Nilubis! Kolejny, zabrać go, natychmiast – wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam przerażający, ostry krzyk Konsula.
Jakieś trzy minuty później chłopak został rzucony na podłogę, obijając sobie przy tym twarz. Nie miałam w naturze pomagać bliźnim, dlatego przypatrywałam się nowo przybyłemu bez żadnych emocji. Wstał i otrzepał się z niewidocznego kurzu, by po chwili syknąć z bólu i złapać się a krwawiący nos. Był to drugi kolor jaki widziałam tego dnia.
Ciemne, czerwone krople spływały po jego twarzy i opadały na, jeszcze przed chwilą, śnieżnobiały strój.
- Kombinezon, rzecz święta – rzuciłam mimowolnie, zbierając się na jakikolwiek ruch w jego stronę, jednak nie wstałam z miejsca. - Łap – rzuciłam mu chusteczki, które zawsze noszę w bocznej kieszonce, na wypadek, bo nie lubię się brudzić. Pierwszy raz się na coś przydały.
- Dzięki – uśmiechnął się i wyciągnął jedną, przykładając do nosa. Odchylił twarz w kierunku sufitu, który znajdował się niecałe dwa metry nad nami. Drugą ręką wyciągnął kolejną chusteczkę i zaczął ścierać plamy krwi ze swojego torsu. Jedno szczęście, że brud z materiału łatwo schodził, a czerwone krople nie zaschły, tworząc skorupę nie do zdarcia.
Znowu przeniosłam wzrok na ekran. Chłopak usiadł obok mnie, a po chwili oddał, w połowie już puste, opakowanie chusteczek. Nadal poskramiając krwotok, wpatrywał się z zaciekawieniem w dalszy rozwój wydarzeń. Nie zadawał pytań, nie chciał się pewnie zapoznawać, zresztą i tak nie było to ważne. Nie potrzebowałam przyjaciół, bo już ich miałam. Co prawda, właśnie niedawno straciłam jednego z nich, ale przed nami jeszcze kolejni mieszkańcy miasta, a w tym – dwójka pozostałych, bliskich mi osób. Mała iskierka nadziei zaczęła przeistaczać się w niesłychaną prośbę, aby jednak któreś z nich trafiło tutaj do mnie. Od razu poczułam wstyd, że tak myślę.
Zebrania w Virtus miały to do siebie, że trwały w nieskończoność. Jedyne przerwy, jakie się odbywały były zarezerwowane na sen, w nocy, wtedy ludzie rozchodzili się do swych okręgów, by ponownie zjawić się tutaj nad ranem. Tym razem było inaczej. Mniejsza liczba ludzi nie wymagała kilkudniowego zebrania, a już o dziesiątej wieczorem można było usłyszeć wezwanie pierwszego pięciolatka.
Nie wiem jak ludzie mogą tyle wytrzymać, siedzenie w tym miejscu od blisko czternastu godzin niemiłosiernie się dłużyło, a ja czułam, że dostanę odleżyn i odparzenia pośladków od tego całego siedzenia. Do naszej dwuosobowej grupy dołączyło dziesięć innych osób. Wszyscy byli pogrążeni w smutku, płakali, błagali. Byli zdecydowanie młodsi, nieprzygotowani na zaistniałą sytuację.
Niestety, moi przyjaciele, wszyscy, wylądowali w pierwszym okręgu, czego strasznie im zazdrościłam. Mimo to, nie przejmowałam się zbytnio tym, kiedy przyszła pora na najmłodsze dzieciaki.
- Zapraszamy Caleba Blacka – mój pięcioletni brat został wyczytany jako piąty w swojej grupie wiekowej. Zaciskałam mocno pięści, a moje kosteczki bladły. Modliłam się o to, by tutaj nie trafił, by okazał się biologicznym synem Evie i Rayana, by mógł w miarę normalnie żyć. Chciałam dla niego jak najlepiej.
Przestraszony chłopiec szybko zbiegł po schodach. Tę czynność chyba lubił najbardziej, w porównaniu z wdrapywaniem się na stopnie. Widziałam zatroskaną minę jego, możliwe, że prawdziwej matki, która układała swe usta, mówiąc bezgłośnie „ostrożnie”. Kiedy wjechał na podest, stanął przed trójcą i natychmiast się od nich odwrócił. Jak przystało na małe dziecko, był bardzo ciekawy świata i powoli okręcając się wokół własnej osi, oglądał otoczenie. Urządzenie obok niego, czyli mały ekranik, zniżył się na odpowiednią wysokość. Malec delikatnie zbliżył się do komputera i położył dłoń na wyznaczonym miejscu. Zapewne naśladował swoich poprzedników.
- Cal 505, Nilubis. Zabrać – zamaszystym gestem, Konsul wskazał ręką chłopczyka.
- Caleb... nie, nie.. to nie może tak być – z oczu pociekły mi łzy. Mój słodki braciszek został właśnie jednym z nas.
To było najgorsze, co tego dnia mogło się stać. Trzynasty, pechowy osobnik właśnie został wrzucony do tego samego pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Przełknęłam gorzko ślinę i wytarłam zapłakane oczy. Powoli wstałam z miejsca i ruszyłam w kierunku leżącego półprzytomnie chłopca. Spojrzał na mnie z ledwością.
- Devinne, boli – cichy, piszczący głosik był ostatnimi dźwiękami, jakie z siebie wydał. Po chwili zemdlał.
Wpadłam w panikę. Potrząsałam drobnym ciałkiem, aby Caleb się ocucił, jednak na nic to się zdało. Wpatrywałam się z szeroko otwartymi oczami na jego bladą buźkę.
- Oddycha. - usłyszałam pewny głos. Mattew stał za mną z założonymi dłońmi. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
- Co? - zapytałam, jakby niedosłysząc tego, co powiedział chwilę temu.
- Oddycha – powtórzył tym samym, beznamiętnym głosem.
Chłopak kucnął przy moim bracie i delikatnie poklepał go w policzki. Przesunął się i klęknął tuż za jego głową. Podniósł delikatnie wiotkie działko chłopca, wtaczając je sobie na kolana i czekał na bieg wydarzeń. Zaledwie minutę później, oczy Caleba skierowały się w moją stronę, a ja mogłam odetchnąć z ulgą. Mattew wziął wystraszonego chłopca na ręce.
- On krwawi – szepnęłam.
- Przyłóż chusteczkę, jak na razie to musi wystarczyć – mruknął towarzysz, a ja posłusznie wykonałam jego zalecenie.
Chłopak z malcem usiadł na swoje poprzednie miejsce, a ja powędrowałam za nimi, sadowiąc się tam, gdzie poprzednio. Na ekranie zauważyłam ostatnie dziecko, które miało przejść przez cały rytuał przydzielenia.
Rana Caleba nie wyglądała za ciekawie, jednak on sam nie skarżył się na ból. Spokojnie siedział na kolanach Croforda. Oczy powoli zamykały mu się ze zmęczenia. Był jeszcze taki mały..
W międzyczasie do naszej grupy trafiły jeszcze dwie osoby.
- Zostałaś Irzijczyjką. Bardzo Ci gratuluję. - z głośników rozległ się głos Konsula. Ekran przed nim zniknął, a Paladium schowało się w głąb podłoża. Był to znak, że zebranie w Virtus dobiega końca.
- Dzisiejszy dzień przyniósł nam trzystu sześćdziesięciu nowych Irzijczyków, tysiąc pięciuset jedenastu Emenis i piętnastu Nilubis – rzekła Trindetka na podsumowanie.
- No właśnie moi drodzy – przemówił Konsul – trzynastu Nilubis! - warknął, powtarzając słowa swej poprzedniczki – Jak mogliśmy się dać tak oszukać, jak mogliśmy żyć tyle lat w niewiedzy! Oni byli pośród nas od zawsze, a my nawet nie reagowaliśmy. Mało tego, te bachory ukrywały się w innych rodzinach. To właśnie wy, starszyzna, je przetrzymywaliście między sobą! I każde z was zostanie za to ukarane! Tak nie może być, nie możemy dopuścić do rozprzestrzeniania się tego gatunku. Nilubis to najczystsze zło, to podludzie, oni doprowadzą nas do zniszczenia! - swoimi słowami sam się nakręcał, a ja wrzałam ze wściekłości – Black, Croford, Anders, Triends, Rustin, Stweart, Keed, Windson, Doodley, Grey, Lesley, Sommer – wymienił nazwiska osób znajdujących się w izolatce.
Naliczyłam dwanaście nazwisk, co mogło oznaczać jedynie, że w naszej grupie znalazły się trzy rodzeństwa. Większość tutaj była dziećmi. Jedynie dziećmi.
- Te rodziny poczują, co to znaczy brać udział w spisku, pomagać w przedostaniu się nieczystych do centrum Irzis, srogo za to zapłacicie! - wrzasnął – Na szczęście ich przeklęci rodzice dawno już nie żyją, dlatego nie musimy się martwić przywróceniem ciemnokrwistych w Irzis. Skażeni za moment zostaną przewiezieni do Zamieścia! Nim to jednak nastąpi, wy musicie pozostać w Virtus, by nie podłapać wirusa Czystki!
Moja wściekłość powoli przeradzała się w agresję. Roznosiło mnie od środka, kiedy widziałam potakujące głowy na widowni. Jak można było wierzyć w te bzdury?

 
~*~ ~*~ ~*~
Moje pierwsze opowiadanie o takiej tematyce. Bardzo mnie wciągnęło i już mam napisanych kilka rozdziałów do przodu! ;)
Zapraszam do czytania i komentowania, do następnego :)

11 komentarzy:

  1. Uważam, że fajnie piszesz i masz talent, bo szczerze ja bym tak nie umiała. Czekam na kolejny post, bo zaciekawiłaś mnie :)

    paulagotuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czeka na kolejny rozdział.
    Obserwuję
    Zapraszam: http://stella191.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe opowiadanie. Zapraszam do mnie, też piszę. P.S. Jak zrobiłaś ten wygląd? Bardzo mi się podoba :)

    http://imprudemmentromantiqe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystam z szabloniarni. Info w zakładce -> szablon ;)

      Usuń
  4. Zostawiłaś u mnie Spam, więc jestem. Masz ciekawy pomysł na opowiadanie. Rzadko w blogosferze można znaleźć blogi w temacie antyutopii (sama takiego prowadzę :). Intryguje mnie ten system, bo wygląda na bardzo niesprawiedliwy. Trochę go nie zrozumiałam, ani tego 'testu' bo chyba skoro ludzie są tam tak inteligentni, zauważyliby, że dzieci różnią się od rodziców. Bardzo mnie ciekawi, jak mają się warunki w Nilubis. W tekście było parę powtórzeń i jeden błąd logiczny, a mianowicie, główna bohaterka widziała już przecież kolory włosów, oczu, ścian po drodze do izolatki... Więc krew nie mogła być pierwsza. Będę tu wpadać. Mam nadzieję, że się odwdzięczysz i wpadniesz do mnie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za spam na blogu, uwielbiam czytać opowiadania napisane z taką pasją:) bardzo podoba mi sie pomysł na to opowiadanie i pewnie będę je czesto odwiedzać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak niezmiernie się cieszę, że jakimś cudem trafiłam na Twój blog. Niemalże pochłonęłam zamieszczony tu przez ciebie rozdział pierwszy i jestem naprawdę pod dużym wrażeniem. Chociaż spotykałam się z wieloma opowiadaniami o podobnej tematyce, to Twoje jakoś najbardziej z dotychczasowych jakie czytałam przypadło mi do gustu. Być może wynika to z tego, że w sposób zrozumiały dla czytelnika zarysowałaś akcję i wszystko dokładnie wytłumaczyłaś, dzięki czemu nie miałam problemu z przyswojeniem nowych nazw. Muszę przyznać, że główną bohaterkę polubiłam od razu, mimo, że ten pierwszy rozdział jej nie oszczędził. Nie dość, że została potraktowana jak wyrzutek to jeszcze dowiedziała się, że nie tylko Devinne ale również jej brat zostali adoptowani. To musi być straszne, żyć przez tyle lat w najlepszej części miasta a potem od tak zostać wyrzuconym poza ten okręg i jeszcze dowiedzieć się takiej prawdy o swojej rodzinie. Jestem niezmiernie ciekawa jak potoczą się dalsze losy głównej bohaterki w Nilubis. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to Devinne jest najstarsza z tego całego towarzystwa i to pewnie ona stanie się mentorką całej grupy zamieszkującej ten okrąg. To może być naprawdę ciekawe biorąc pod uwagę młody wiek dziewczyny.
    Chciałam również dodać, że masz naprawdę piękny szablon, który bardzo pasuje do Twojego opowiadania i nadaje odpowiedniego klimaciku :)
    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny. Mogę Cię również zaprosić do siebie? Zostawię swoją reklamę w spamie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę przyznać, że po przeczytaniu rozdziału byłam pod dużym wrażeniem ^^
    Pomysł jest świetny, wykonanie cudowne, a twoja wyobraźnia pozwoliła mi wtopić sie w ten swiat i na moment odczuć sytuacje nasycona dramatem :3 Świetne, na prawdę, zostaje twoim obserwatorem i będe czekała niecierpliwie na kazdy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku, jak dobrze, że się tu znalazłam, bo to co przeczytałam jest dobre. Naprawdę niezłe. I chciałabym poznać więcej tego świata, który sobie wykreowałaś. Strasznie mnie fascynuje ze względu na moją miłość do pana George'a Orwella i jego literatury - mowa o książce 'Rok 1984'. Też pokazuje obraz antyutopijnego państwa/świata i to w sposób, którego nikt nigdy nie zdoła powtórzyć. Od tego czasu po prostu uwielbiam takie klimaty, sama nie wiem dlaczego. Przecież pokazują one jedynie niesprawiedliwość i pychę człowieka względem innych, którzy zostali odrzuceni przez zmanipulowane społeczeństwo. Ale tak to już jest w naszym świecie i cóż na to poradzić.
    Tak lekko czytało mi się pierwszy rozdział, że chcę więcej, bo jestem ciekawa co stanie się dalej. Sama wymyślałaś te wszystkie nazwy? Bo one są takie niezwykłe, skomplikowane i zdecydowanie pomysłowe. Aż ciężko niektóre zapamiętać :)
    Także czekam na następny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Już w pierwszej linijce tekstu serwujesz nam maślane masło "Davinne Black – usłyszałam swoje imię i nazwisko", naprawdę imię i nazwisko? No, kto by się spodziewał ^^ "To o mnie była mowa" "To przecież ja!", po co bawić się w oczywistości?
    " swoje imię i nazwisko. Wstałam ze swojego miejsca" - powtórzenie zaimków
    "było rozmawiać o tamtych czasach, o tym, co się działo przed powstaniem Irzis. Wiadome był" - być x 2
    "określamy ją tym mianem, dlatego, iż" - http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-dlatego-ze albo przecinek po mianem, albo po dlatego, ale tutaj po mianem jest poprawne
    "było to zaobserwować, spoglądając z góry, z trybun.
    Środkowy Tron przeznaczony był" - być x 2
    "jedynymi kolorowymi szczegółami na sali są kolory" - kolorowy i kolory powtórzenie
    "musimy nosić na sercu, czyli na lewej piersi." - kolejna oczywistość
    "w kręgu.. " wielokropek to trzy kropki :)
    " Po twarzy spłynęła jedna łza, którą szybko wytarłam dłonią. " - w wielu, jak nie niemal każdym blogowym opowiadaniu pojawia się to zdanie... sztampowe, niewnoszące wiele, nie czułam jej zdenerwowania, jej smutku, jej przejęcia, widziałam jedną łzę, która nie wiem co symbolizowała
    "poziomie – mówiąc to, czułam [przecinek] jakby wbija (ła - nie mieszaj czasów jeśli to niepotrzebne :)] w moje ciało kolejne ostrza." - swoją drogą to "mówiąc to" nie pasuje mi, bo czyni jakby Dev osobą mówiącą
    "- Oddycha. - usłyszałam pewny głos. " - źle zapisujesz dialogi, http://www.ekorekta24.pl/proza/130-interpunkcja-w-dialogach-czyli-jak-poprawnie-zapisywac-dialogi
    Bardzo Ci gratuluję" - w dialogach nie używa się form grzecznościowych
    "i piętnastu Nilubis – rzekła Trindetka na podsumowanie.
    - No właśnie moi drodzy – przemówił Konsul – trzynastu Nilubis!" radzę się zdecydować :P Czy 15 czy 13 :P
    "Naliczyłam dwanaście nazwisk, co mogło oznaczać jedynie, że w naszej grupie znalazły się trzy rodzeństwa." gdyby były trzy rodzeństwa, według wersji z 13 osobami, wówczas byłoby nazwisk 10, gdyby piętnaście... 12 :)

    Ok, co do treści - pogubiłam się, mam wrażenie, że chcesz jednocześnie pisać o kilku różnych rzeczach. Na końcu - "wierzyć w te bzdury" - ona jeszcze na początku świecie w to wierzyła, była o tym przekonana, skąd ta nagła zmiana? Rozumiem, znalazła się w innym miejscu, w innej sytuacji, ale, ale... Nie opisałaś jej przemiany - pisałaś o wydarzeniach, ale nie o uczuciach, zabrakło ich, gdy Dev została zabierana, zabrakło ich, gdy młody zbliżał się do siostry.
    Swoją drogą nie mogę zrozumieć sposobu selekcji - rodzice nie żyją, ale jak ocenić, że umarli od Czystki? Jak Konsul to robi?
    Ogólnie pomysł podoba mi się, jest całkiem świeży, jednak jego wykonanie dość kuleje, brakuje uczuć - to po pierwsze, po drugie, hm, bohaterka jest niekonsekwentna, tu mówi, że tamtej dziewczynie będzie dobrze w pierwszym obrębie, a zaraz się karci, że jest egoistką? ale dlaczego? Nie zauważyłam w zdaniu poprzedzającym słowa o egoizmie złych słów w kierunku tamtej dziewczyny...
    No, ale pożyjemy zobaczymy, to dopiero pierwszy rozdział, więc nie będę oceniać na zaś, mam nadzieję, że nie poczułaś się urażona czy nie zrobiło Ci się smutno, to tylko konstruktywna krytyka, pamiętaj, że jak mi się coś spodoba, chętnie to pochwalę :)

    http://dzikie-anioly.blogspot.com/ - zapraszam, jeśli masz chwilę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cóż mogę powiedzieć. Jak tylko weszłam na Twojego bloga, od razu wiedziałam, że mi się spodoba. Nie myliłam się. Uwielbiam antyutopijne historie, więc choćby za to masz u mnie bardzo dużego plusa. Od razu spodobała mi się Twoja wizja społeczeństwa, choć system (zresztą, chyba jak każda antyutopia) jest po prostu okrutny. Młodzi ludzie z dnia na dzień zostają wyrzuceni na sam margines społeczeństwa. Masakra.
    Nie wiem czemu, główna bohaterka na samym wstępie przypadła mi do gustu, choć szczerze mówiąc, jedyne czego mi w tym wszystkim brakowało, to emocje. Tekst wydaje się ich pozbawiony, szczególnie przy diametralnej zmianie w życiu Devinne. Szkoda, że nie opisałaś jej wewnętrznej przemiany, jej odczuć i braku akceptacji sytuacji, w której się znalazła.
    Co do Twojego stylu pisania to nie mam zastrzeżeń. Czytało mi się płynnie, więc nie zanudzasz :D. Rozdział ma dobrą długość, opisy są odpowiednie, więc nie mam się do czego przyczepić, oprócz jednego błędu logicznego. Najpierw mamy piętnaście Nilubis, potem nagle trzynaście. Trochę mi się to wydało dziwne.
    W każdym razie. Ogólnie rozdział naprawdę mi się podobał i myślę, że będzie to jedno z lepszych opowiadań na bloggerze jakie czytałam. Właściwie ten rozdział mógłby być wyjęty z nowego bestsellera (przynajmniej ja tak uważam), bo wymyślona przez Ciebie historia od razy mnie zainteresowała. No i jestem strasznie ciekawa, jak będzie wyglądało życie w trzecim okręgu :D.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń