wtorek, 12 sierpnia 2014

Drugi "Naznaczenie"


Mówił to z całkowitą pasją w głosie. Każde słowo miało swoje znaczenie, emocja, gest ręką, szybkość mówienia, postura. Dzięki temu tak wielu było wstanie wskoczyć za nim w ogień. Zaśmiałam się w głębi ducha.
Co za głupcy.
Pod koniec przemówienia, Konsul oddał głos swemu zastępcy, który zmienił temat. Mówił o sprawach organizacyjnych, o tym jak pojawienie się Nilubis wpłynie na dalsze istnienie miasta. Wspominał także o pracy, która według niego ma oczyszczać duszę z toksyn złych myśli. Nie zagłębiałam się w jego paplaninę, bo wydawała mi się bezsensowna. Miałam dosyć siedzenia w tym oślepiająco białym pomieszczeniu. Mój malutki brat potrzebował mojej pomocy, której nie mogłam mu w żaden sposób ofiarować. Wstałam z fotela i z całej siły go kopnęłam. Furia ogarnęła całym moim ciałem.
Po chwili ekran się wyłączył a w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Dziewczyny, chłopcy, wszyscy się we mnie wpatrywali z oszołomieniem i zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Szeptali między sobą.
- Cholera jasna! - krzyknęłam, ponownie kopiąc w czysto biały fotel. Kopniak był tak mocny, że minimalnie poruszył przytwierdzonym do podłoża siedziskiem.
Głosy ustały, a ja znów czułam wzrok wszystkich zebranych na sobie.
- Na co się gapicie? - warknęłam rozzłoszczona i niespokojnie zaczęłam chodzić tam i z powrotem, tuż przed pierwszym rzędem.
Dopiero teraz zauważyłam, ile jest foteli. Policzyłam je szybko, zrobiłam to drugi, trzeci raz, jednak się nie myliłam. Piętnaście. Trzynaście zajętych przez ludzi, dwa puste – moje i Caleba. Do licha, co jest grane? Skąd oni wiedzieli..?
Nim zdążyłam się odezwać, do pomieszczenia wkroczyło dwudziestu mundurowych oraz nasza trójca. Zastanawiałam się po jakiego diabła przyszło tak wielu strażników. Przecież sześcioletnie dziecko nawet go nie zaatakuje, jest zbyt małe, bezbronne, nie ma siły.
- Za chwilę odbędzie się ceremonia naznaczenia – powiedział brodaty mężczyzna.
- Nigdy o takiej nie słyszałem – wtrącił się jakiś młody blondyn. Na moje oko miał koło piętnastu lat. Jego głos ociekał ciekawością.
- Nigdy dotąd nie było nieczystych – odpowiedział Konsul. - Kolejno będziecie wyprowadzani, aby przejść przez ten rytuał. Nie jesteśmy wyrodni, dlatego rodzeństwa mogą iść razem. Zaczniemy alfabetycznie. - dokończył swą wypowiedź i wyszedł wraz ze swym zastępcą i trzema strażnikami.
W pokoju została Trindetka, a obok niej stanęło dwóch, uzbrojonych mężczyzn.
- Zaczniemy alfabetycznie – rzekła, a w ręku trzymała Paladium i mały, biały wskaźnik. - Na początku Anders. Cindy, połóż swą dłoń na czytniku, dobrze, teraz ty Andrew – gdy to wykonali, zostali wyprowadzeni przez dwóch strażników.
Zanim miały iść kolejne osoby minęło sporo czasu. Dłużył mi się niemiłosiernie, zwłaszcza, że nie wiedziałam, co nas czeka. W dodatku ta nieprzyjemna cisza, od której można było oszaleć.
- Devinne, Caleb Black – wywołała nas Trindetka, a mnie serce zabiło mocniej w piersi.
Wstałam ze swojego miejsca i wzięłam na ręce mojego brata. Podeszłam do kobiety, która przysunęła mi mały ekranik. Złapałam za rękę śpiącego Caleba i przyłożyłam ją do czytnika, po czym uczyniłam to samo.
Tak jak w przypadku Andersów, poszło za nami dwóch ochroniarzy. Zrozumiałam, że ich liczba nie była przypadkowa, jeden strażnik przypadał jednemu Nilubis. Wyszliśmy tym samym korytarzem, którym zostałam poprowadzona do izolatki. Blady róż nie był wcale wesołym kolorem.
Chłopiec z każdym krokiem wydawał mi się cięższy. Przed nami szedł jeden mężczyzna, drugi zamykał ten łańcuch. Byliśmy całkowicie osaczeni. Wpadłam na prowadzącego strażnika. Nie spostrzegłam, że się zatrzymał. Staliśmy mniej więcej w połowie korytarza. Oboje odwrócili się w tym samym momencie w prawą stronę, jednak ja nic nie dostrzegałam. Moment później w ścianie pojawiły się pęknięcia.
Rozsunęły się na bok. To było ukryte przejście do jakiegoś ciemnoszarego laboratorium. Przed nami mieściły się białe wyspy, półki i półeczki z masą ampułek, strzykawek, probówek i innych dziwacznych przyrządów.
Pierwszy mężczyzna wszedł do środka i kazał to uczynić również mi. Drugi zrobił to po nas. Drzwi momentalnie się zatrzasnęły.
- Przygotować ich – poważny ton rozniósł się echem po sali.
Podeszło do nas dwóch laborantów. Mieli kombinezony całkowicie zakrywające ich twarze i dłonie. Zabrali mi z rąk brata i ocucili z niezbyt głębokiego snu. Zaczęli nas rozpinać i rozbierać z kombinezonów. Pod nimi nie mieliśmy nic.
Nie zdjęli ich całkowicie, a jedynie do pasa.
- Najpierw Caleb – powiedział ten sam głos. Należał do starszej kobiety.
Podeszła do stojącego malca i wstrzyknęła mu coś w kręgosłup, tuż nad pośladkami, a później ponowiła zastrzyk, tym razem celując w kark.
- Ubierzcie go. - mówiąc to, odeszła od niego, a w tym samym czasie przybiegł jeden laborant. Ona sama nie miała tak zabudowanego stroju. Jedynie nosiła na swym kombinezonie zielonkawy kitel. - Kogo my tu mamy – powiedziała kpiąco, zbliżając się do mnie.
Wzdrygnęłam się na jej słowa, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Czułam się niekomfortowo. Długie, ciemne włosy zakrywały moje piersi.
Z kieszeni wyjęła kolejną strzykawkę z jakąś niebieskawą mazią.
- Devinne Black – szepnęła prosto w moje ucho. Niemiłe uczucie nasiliło się. - Pyskata smarkula – ton głosu stał się złowieszczy.
- Ała! – wrzasnęłam, gdy z impetem wbiła mi strzykawkę w dolną część mych pleców. Ból był niewyobrażalny, a ja poczułam cieknącą ciecz. Krwawiłam.
- Za te odzywki do Najwyższego Pana Naszego, Konsula drogiego, należało ci się – zrozumiałam, że musiała być fanatyczną wierną i oddaną brodatego mężczyzny.
Drugi zastrzyk był przyjemniejszy. Nie odczułam już tak silnego bólu, jak przy pierwszym razie.
- Co to było? - zapytałam, wkładając ręce do kombinezonu i przy pomocy laboranta, ubierając go z powrotem na siebie.
- Chlorofonina i serum. Zastrzyk śledzący.- rzekła pospiesznie, że ledwo wyłapałam słowo „serum” w jej odpowiedzi, i oddaliła się.
Kiedy byłam już ubrana strażnicy wyprowadzili nas na ten sam, różowy korytarz. Z oddali zbliżał się kolejny mężczyzna i jakiś Nilubis za nim, jednak nie udało mi się dostrzec, kto był następny.
Wyszliśmy ponownie na Virtus. Zdziwiłam się tym bardziej, że na trybunach siedziało całe miasteczko. Caleb mocno ściskał moją dłoń, kiedy prowadzili nas do Andersów. Stanęliśmy obok nich, tworząc szereg. Ludzie przypatrywali się całej tej sytuacji. Jedyni coś wykrzykiwali, inni w szoku, spoglądali z niedowierzaniem, że dalej żyjemy, czy, co gorsza, stoimy nieopodal nich.
Ze zmarszczonymi brwiami, przytulając do swego boku ukochaną mi osobę, stałam tam i czekałam na to, co miało się wydarzyć. Byłam przygotowana na niemal wszystko. Z sekundy na sekundę, wszystko traciło swój sens. Stawało się niejasne i gorsze, aniżeli miało być.
Doszukiwałam się wzrokiem swoich rodziców. Pragnęłam po raz ostatni ujrzeć te dwie twarze, które nas wychowały, ale nigdzie nie widziałam znajomych mi ludzi. Virtus było zbyt ogromne, bym mogła ich tam znaleźć. Może zmienili miejsca, bądź zostali poprowadzeni na rozmowę z Konsulem.
Za każdym z nas stał jeden z Irzijczyjskich strażników. Byli mniej więcej na wyciągnięcie ręki, tak by w każdej chwili móc szybko zareagować. Pilnowali nas tutaj bardzo skrupulatnie i nie spuszczali z nas wzroku choćby na moment.
Kilkanaście minut później zostali przyprowadzeni kolejni Nilubis. Wśród nich był także Mattew, który stanął obok mnie. Domyśliłam się, ze te ustawienie było alfabetyczne, a to on szedł jako kolejny, wtedy na korytarzu.
Spojrzał na mój kostium i cicho szepnął:
- Krwawisz. Co oni ci zrob.. - nim dokończył został zdzielony przez strażnika. Zrozumiałam, że nie czas i pora na towarzyskie pogaduchy.
- Później – powiedziałam bezdźwięcznie, poruszając jedynie wargami.
Czekanie dłużyło się niesamowicie Po niecałej godzinie, wyskoczył przed nami ogromny telebim. Ekran rozbłysł jasnym światłem, a na nim ukazał się Konsul.
- Jesteście już wszyscy! - rzekł, spoglądając na szereg – W takim razie mam dla was niespodziankę – powiedział z nieskrywaną przyjemnością i ogromnym uśmiechem na twarzy.
Postać zniknęła, zamiast niego pojawili się ludzie. Siedzieli na ziemi, z zawiązanymi nogami i rękami, z ciemnymi workami na głowach. Po chwili, po kolei strażnicy odkrywali ich twarze. Zakneblowani ludzie byli przerażeni, nie wiedząc co ich czeka. Obraz powoli się przesuwał, aż dotarł do ostatniej dwójki. Po twarzach zgromadzonych na podium widziałam szok.
Worki się zsunęły, a zza nich ukazały się dwie głowy. Jęknęłam z przerażeniem.
- Mama – usłyszałam cichy szept, wydobywający się z ust mojego podopiecznego. Pięciolatek wpatrywał się w zaciekawieniem w górę, na ekran.
W tym samym momencie, kamera wróciła do pierwszego rodzica. Padł strzał, a siedzący mężczyzna osunął się na ziemię. Pocisk wymierzony został idealnie w potylicę, co oznaczało zgon w ciągu kilkunastu sekund. Zszokowana poczułam przytulające się do mojej nogi małe ciałko. To nie był widok dla tak małego dziecka.
Po trybunach rozległ się dźwięk niezadowolenia. Kamera znowu przesuwała się z człowieka na człowieka i rejestrowała każdą, kolejną śmierć. W naszym rzędzie panowało grobowe milczenie. Niektórzy płakali, inni bezradnie, nieobecnie wpatrywali się w ekran. Co poniektórzy zakrywali młodszym oczy.
- Anne Croford – zabrzmiał głos, a po chwili mocny huk rozbrzmiał i wypełnił Virtus.
Mattew zacisnął pięści ze wściekłości. Jego matka osunęła się na ziemię, twarzą upadając na zimne podłoże. To był mrożący krew w żyłach widok.
Po chwili kamera zatrzymała się na kobiecie klęczącej obok Anne. Evie wpatrywała się ślepo przed siebie i cicho szepnęła „przepraszam dzieci”. To były ostatnie słowa mojej matki. Oszołomiona przytuliłam swego brata mocniej, dalej zaciskając dłoń na jego oczach.
Ostatnim żyjącym tam człowiekiem był Rayan, nasz ojciec. Spuścił głowę, czekając na strzał, po czym upadł martwy obok swojej ukochanej żony.
Wszyscy byliśmy przerażeni i zasmuceni. Podobne reakcje dało się zaobserwować u widowni. Byli tak samo zszokowani jak i my.
- To się dzieje ze zdrajcami – syknął Konsul, gdy jego twarz znowu pojawiła się na telebimie. - Oczyściłem miasto z naszych wrogów. Oni są gorsi od ciemnokrwistych, bo mogą na najczystszą rasę sprowadzić tę plagę. - oniemiałam, pod wpływem jego słów i szczerości z jaką to wypowiadał. Sam wierzył we własne bujdy, doprowadzał do zbrodni, którą nijak można było wytłumaczyć, a jednak znalazł sposób.
W Virtus rozbrzmiały oklaski i wiwaty. Opuściłam głowę, nie dowierzając w co widzę i słyszę. Miałam nadzieję, ze to jakieś omamy.
- Dlatego, ten kto kogoś ukrywa niech boi się, bo sprawiedliwości stanie się zadość! Nie będziemy łaskawi. Zło trzeba tępić już od zalążka. - powiedział i zadowolony ze swych słów uśmiechnął się.
- Ty bydlaku, potworze – wydarłam się, odrywając od Caleba. - Jak mogłeś!
Na moje słowa i wyjście z szeregu podbiegł do mnie strażnik i uderzył zamaszyście w twarz. Zachwiałam się na nogach, lecz nie upadłam, starając się utrzymać równowagę. Szybkim szarpnięciem zostałam ponownie wciągnięta do szeregu. Caleb troskliwie spoglądał na mnie z dołu. Pogłaskałam jego włosy, mierzwiąc ciemną czuprynę.
- Wyprowadzić ich do transportu, natychmiast! - Konsul i ekran rozpłynęli się w powietrzu.
Mężczyźni w kombinezonach zaczęli popychać nas gęsiego. W tym zamieszaniu ledwie zdążyłam uchwycić Caleba za rękę.
Ludzie siedzący na widowni zaczęli skandować imię swojego wielkiego Konsula, wychwalając jego czyny. Na nas patrzyli gniewnie, niechętnie. Wygwizdywali Nilubis, wyzywali od najgorszych. Czasem jakiś przedmiot lądował na głównej arenie w naszym pobliżu.
Cieszyłam się, że już możemy wyjść z tego okropnego miejsca. Jeszcze kilkanaście godzin temu ludzie promiennie się do nas uśmiechali, czasem podali rękę, zagadali. Po ujawnieniu naszej rasy wszystko diametralnie się zmieniło, w dodatku w bardzo szybkim czasie.
Wypchnęli nas na zewnątrz przez tak samo bladoróżowy korytarz. Mieścił się po przeciwnej stronie Virtus, niedaleko wejścia głównego. Była noc, jednak czułam się, jakby nadal świeciło słońce. Nagrzane lampy solarne na ulicach oddawały swoje światło, przez co miasto było bardzo dokładnie oświetlone.
- Uważaj! - dało się usłyszeć od którejś z osób. Nikt nie był zadowolony z sytuacji, w której się znalazł.
Gdy wszyscy wyszli, zostaliśmy ponownie ustawieni w szereg i przeliczeni. Przed nami stała ciężarówka. Z zewnątrz wyglądała obskurnie, wręcz na myśl przychodziło, iż w środku usłana jest sianem i przesiąknięta zapachem bydła. Nic bardziej mylnego. Po wejściu do pojazdu, niczym towar przez tylne wejście, mogliśmy zauważyć czyste, białe wnętrze z kilkunastoma fotelami ustawionymi przodem w kierunku jazdy. Każde siedzenie miało pas bezpieczeństwa i obite było imitacją skóry. Podobnie jak w izolatce, na ścianie mieścił się ekran do wyświetlania obrazów.
- Zająć miejsca – warknął któryś ze strażników. Posłusznie wykonaliśmy jego rozkaz.
Znów siedziałam obok Mattew'a, a po mojej lewej stronie zasiadł Caleb. Wtedy po raz pierwszy odwróciłam się, aby spojrzeć na zebranych.
W oczy rzuciła mi się sylwetka znajomej dziewczyny. Była to szczupła blondynka. Przypominała nieco młodszą wersję Taylor Swift, o której słyszałam nieco w dzieciństwie - moja babka wychowała się na jej muzyce. Jej kręcone włosy przyklejały się do załzawionej twarzy. Łkała, zaciskając dłonie na oparciu fotela. Kojarzyłam ją z występów podczas Dni Irzis. Miała niesamowicie wygimnastykowane ciało i przepięknie tańczyła. Często wychwalano ją na łamach gazet, a czasem sam Konsul w swoich przemówieniach wspominał o młodej dziewczynie. Zazdrościłam jej gibkości, której nie potrafiłam osiągnąć.
- Odwróć się – szepnął do mnie Mattew. Spojrzałam zdezorientowana na jego twarz, a następnie przed siebie.
Ekran rozbłysł i w tym samym czasie ruszyliśmy w swoją ostatnią podróż. Przed nami przewijały się różne obrazy, począwszy od przemówień różnych ludzi o naszych rasach, a skończywszy na kolejnym przemówieniu Konsula na temat Nilubis. Niektóre osoby z nudów usnęły, a inne pogrążyły się w swoim smutku.
Jechało z nami jedynie dwóch strażników, jednak nie przejęli się swym zadaniem i ucięli sobie pogawędkę. Podróż na koniec miasta zwykle trwała ponad pół godziny samochodem, których było tutaj niewiele. Tym razem czułam, że dostaniemy się tam o wiele później.
- Powiesz mi, co się stało? - z zamyślenia wyrwał mnie pytający głos Mattew.
- Ale z czym? - zapytałam głupio, nie mając pojęcia, co chciał ode mnie chłopak.
- Po naznaczeniu mocno krwawiłaś, twój kombinezon jest cały ubrudzony krwią z tyłu.
- To nic takiego – machnęłam ręką, ale natychmiast przypomniałam sobie tamten bólu, który wcale się nie zmniejszył. Kiedy pomyślałam sobie o ranie, ta zapiekła tak mocno, że aż się wykrzywiłam.
- Właśnie widzę – jego uśmiech był wymuszony, ale nie miałam mu tego za złe.
- Myślałam, że wbiła mi w plecy całą igłę razem ze strzykawką. Jakaś fanatyczna poddana Konsula – wyjaśniłam i poprawiłam się na fotelu.
- Później to opatrzymy – szepnął, ucinając rozmowę.
Jego postać bardzo mnie intrygowała. Małomówny chłopak o niesamowicie głębokim spojrzeniu. Tęczówki miał czekoladowe, a usta pełne, o malinowym odcieniu. Był wysoki i bardzo przystojny. Kombinezon jedynie uwydatniał jego wyrzeźbione ciało . Pociągał mnie od dawna. Kilka razy widziałam go podczas spacerów, bądź w szkole, jednak nie w głowie były mi końskie zaloty czy randki. Nadal się to nie zmieniło, a ja nie miałam ochoty na wdawanie się w romansy.
Po niedługiej chwili rozmyślań i obserwowania kątem oka Mattew'a, zasnęłam.

Jaram się jak pochodnia, tyle miłych słów padło pod pierwszym rozdziałem! Nie spodziewałam się, że ktokolwiek to przeczyta, za co ogromnie dziękuję.
Chyba odwiedziłam każdą komentatorkę/komentatora i skomentowałam, jeśli nie to wkrótce to nadrobię. Ostatnimi czasy ciężko z moim blogowym życiem i wszystko stoi. Obiecuję, że wpadnę, bo o czytelników trzeba dbać.
Kolejny rozdział nie wiem, kiedy się pojawi. Zapewne w takim samym odstępie czasowym, gdyż trzeci rozdział dopiero kończę, więc w sumie jestem na bieżąco.
Za każde wytknięcie błędów, sugestie szczerze dziękuję.
Znajdziecie mnie na TT - @granitova. Tam też informuję o nowościach i o tym, jak mi idzie. Możecie również wyrażać swoje opinie tam, tagując #miastoirzis. ;)
Jeśli chodzi o cały tekst to jest on wymyślony przeze mnie, wszystkie nazwy, opisy, dialogi, imion. Posługuję się jedynie wyobraźnią.
Jeszcze raz bardzo dziękuję, zachęcam do czytania i liczę na wasze opinie. Do następnego ;*

5 komentarzy:

  1. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam za bardzo czasu.
    A więc nie przynudzam, tylko biorę się za komentarz. Rozdział bardzo mi się podoba, chociaż naprawdę współczuję tej młodzieży i dzieciom. Zostali pozbawieni wszelkich praw, do tego zabito ich rodziców na ich oczach... Konsul jest tyranem, potworem, jakimś normalnie oszalałym katem kur... (przepraszam, ale twoje opowiadanie wywołuje we mnie dużo emocji xd) Nie ja po prostu nie wierzę w takie okrucieństwo.
    Z tekstu wywnioskowałam także, że czas akcji nie dzieje się aż w tak dalekiej przyszłości.
    Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się, jak poradzi sobie Devinne, jej brat, Matthew i reszta. Boję się o nich. Mam nadzieję, że coś razem wymyślą i sprzeciwią się temu okrutnemu systemowi.
    A więc czekam na next. ;)
    tam-gdzie-sa-ukryte-moje-demony.blogspot.com
    now-the-world-is-gone.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem aż mnie ciarki przechodzą kiedy czytam o tych okrucieństwach systemów totalitarnych, a ten niewątpliwie do nich należy. To jak traktowani są ludzie jest niewyobrażalne i nie chodzi mi tylko o tych wyrzucanych przez społeczeństwo jak nasza Devinne i jej brat, ale także o tych w samym centrum, którzy popierają owego Konsula. Słowa tej kobiety, która wstrzykiwała bohaterce coś w kręgosłup świadczą o tym, że jej mózg jest całkowicie przeżarty przez system i jego idee. A jak się to dla niej skończy? Według mnie tylko jednym - śmiercią. Albo w służbie systemowi albo wyeliminuje ją sama władza. Tak to chyba działa.
    'Furia ogarnęła całe moje ciało' - chyba tak powinno brzmieć to zdanie.
    Największe zaskoczenie dla mnie w tym rozdziale to zdecydowanie śmierć rodziców tych dzieci! Co to w ogóle miało znaczyć?! Zabijać ich na oczach nie tyle tłumów, co ich własnych dzieci. Większego okrucieństwa na świecie chyba nie ma, przynajmniej ja sobie nie wyobrażam.
    Podsumowując mój denny wywód - rozdział naprawdę świetny i czekam na następny.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooo... świetne *-*
    Przybywam tutaj po raz pierwszy, ale nie żałuję... Jest po prostu bosko.
    System wymyślony przez ciebie jest bardzo brutalny, ale za to jaki interesujący. Konsul to bardzo okrutny człowiek. Czy on ma serce? Podzielić ludzi na rasy. Czy tak czasem Hitler nie myślał? To jest strasznie nie fajne. Przedstawiłaś nam los tych najniżej położonych, najgorszych. Moim zdaniem to okrucieństwo dzielić ludzi.
    Biedny mały Caleb. Na jego oczach zabili mu rodziców. A ludzie na widowni wiwatowali. Co to w ogóle za ludzie? Brrr...
    Boski pomysł ogólnie z tym systemem. Jestem ciekawa jak dalej potoczy się ich życie.
    Zainteresował mnie Matthew. Bardzo się cieszę, że martwi się o Dev. Bo tak naprawdę ta piętnastka odmieńców ma tylko siebie. A, że ja uwielbiam wątki miłosne, czekam na jakiś w dalszych rozdziałach, oczywiście pomiędzy Devinne, a Matthew :D
    Mam nadzieję, że ta rana, co ta wredna laborantka jej zadała, nie jest zbyt poważna. :)
    Nie mogę się doczekać nexta! xD
    Pozdrawiam i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Twój blog został nominowany do Liebster Award. Więcej na http://lot-kosoglosa.blogspot.com/p/nominacje.html

    OdpowiedzUsuń
  5. O bogowie, kocham to opowiadanie, po prostu je kocham! Aż brak mi słów. Naprawdę nie wiem, co napisać, bo odebrało mi mowę. To było tak genialne, że nie mogę. Brutalność i okrucieństwo lały się strumieniami. Ludzie przeżarci ideą totalitarnego państwa, w którym żyją, wielbiący swojego przywódcę. Po prostu wow. I jeszcze to zabijanie rodziców na oczach dzieci. Okrucieństwo i jeszcze raz okrucieństwo. Nie cierpię Konsula. Nie dość, że jest ważniakiem to jeszcze nie ma najmniejszych skrupułów przed zabijaniem na oczach tylu ludzi. Ale to tylko sprawia, że to opowiadanie jest jeszcze lepsze. Niecierpliwie czekam na następny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się już niedługo.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń